Jak historia Marca ‘81 i doświadczenie z tych czasów wpływa na pana dzisiejsze postrzeganie rzeczywistości politycznej w Polsce?
– Ciągle uważam, że w polityce, i tamtejszej, i dzisiejszej, trzeba być odważnym. Jeśli nie stawiać twierdzeń, to chociaż pytania, żeby uzyskać odpowiedzi. To nas łączy z Marcem ‘81, kiedy też tylko stawialiśmy pytania. Postulaty, które tam artykułowaliśmy, były właśnie pytaniami do władz.
Niewygodnymi.
– Tak, ale w końcu podpisali się pod nimi. Władza wówczas odpowiedziała interwencją prokuratora, milicji, pobiciem, a dziś są lepsze metody... Można albo w ogóle nie odpowiedzieć, albo przemilczeć, albo skłamać.
Doszukiwałby się pan jakichś podobieństw, zależności pomiędzy sytuacją polityczną wtedy a dziś, jakichś zaczątków podobnej cenzury czy narzucania swojej narracji?
– Jak najbardziej. Tylko że tamta narracja miała za sobą obóz socjalistyczny, ze swoimi interesami, wyrażanymi wówczas przez Związek Radziecki. Była zatem pewna łatwość. Nikt im nie ufał, bo oni nie reprezentowali nas. Tamci radni, którzy się zbuntowali właśnie z tego powodu, uznali, że czas na to, by rozmawiać z Polakami o Polsce. Dzisiaj sytuacja jest odmienna. Nie jest dramatyczna, jest i powinna być rozgrywana w kategoriach demokracji. Zagrożenie dla wolnego słowa zawsze istnieje ze względu na to, że ludzie chcą narzucić swój sposób myślenia, poglądy.
To ademokratyczne!
– Chcą narzucić to demokratycznie, traktują to jako dialog. Gdy są u władzy, tym bardziej pragną to zrobić. W oparciu o swoje instrumenty władzy zamykają usta innym. Zwłaszcza wtedy, kiedy im nie wychodzi. Jak wychodzi, to pozwalają sobie na dyskusje. Jak nie – boją się, że będą rozliczeni. Nawet politycy państw demokratycznych nie lubią, jak odsyła ich się do narożnika.
A co należy zrobić dzisiaj, żeby w jakiś sposób zwrócić uwagę społeczeństwa na to zjawisko, ten problem?
– To, co robisz ty! Pisać i pobudzać wyobraźnię oraz wrażliwość innych, ujawniać kłamstwa, bo one niestety od tysiącleci istnieją. Wszelkie władze, nie tylko w Polsce, lubią się nimi otaczać. Dla przykładu: wojna w Iraku. Najpierw strona amerykańska słusznie interweniowała, a później to ukrywała. Ludzie przyjmowali to z mała dozą krytyki, co w efekcie doprowadziło do katastrofy cywilizacyjnej: miliony rozpędzonych po wielu sąsiednich krajach ludzi, w tym niektórzy z bronią. Co najmniej trzydzieści-czterdzieści milionów jest poza swoim miejscem zamieszkania, domami, rodzinami i napiera na spokojną, w miarę urządzoną Europę. A zaczęło się to wszystko od kłamstw.
Jest pan w stanie wymienić jakieś konkretne przykłady takich kłamstw w Polsce czy w Europie?
– One same się narzucają. To jest np. katastrofa smoleńska, która dawała niektórym ludziom w Polsce mandat do wyjaśnienia tej sprawy. Ów mandat do wyjaśnienia prawdy stał się hasłem wyborczym, a później stał się mandatem do piastowania władzy. Jednak dziś mało już kto o tym wspomina. Stanęliśmy na dziewiątym bodaj scenariuszu tej katastrofy.
O dochodzeniu do prawdy było mówione podczas miesięcznic smoleńskich, a tak naprawdę nie wiemy nic więcej...
– Prawda? Mimo że ludzie ci byli niejako po drugiej stronie, bardzo mnie bolało, że sądzili oni, iż dokonuje się na nich gwałtu, ograniczając im dysputę i zabraniając dochodzenia do prawdy. Teraz myślą, że ktoś ich okłamał, tak jak władza komunistyczna okłamywała nas, że komunizm to jest najlepszy z ustrojów, występują tylko chwilowe trudności.
Czyli są takie podobieństwa?
– Zawsze. Za władzą nie kryje się tylko jedna osoba, jak to było dawniej w ustroju monarchicznym, gdy całkowita władza znajdowała się w rękach króla. Kryje się za nią mnóstwo janczarów, którzy ją wspierają, z czego mają różnego rodzaju korzyści i w momencie, gdy dochodzi do weryfikacji, oni stają się najpierw przegranymi. Jednak najgorsze, czego się boję, to bycie pajacami w swoich domach – wobec swoich dzieci, bliskich i znajomych.
Porozmawiajmy chwilę o przyszłości. Jak długo widzi pan jeszcze siebie w społecznej, politycznej aktywności?
– Odpowiem szczerze: to już koniec.
Dlaczego?
– Po pierwsze: z powodu zawirowań na obecnej scenie politycznej. Swego czasu walczyłem z komuną w różnych postaciach. Nie była ona tak jednolita – zdarzało się, że w czasie Solidarności „partyjni” brali udział w strajkach w obronie takiego łobuza jak Jan Rulewski. Robili to wbrew wezwaniom partii. Istotne jest to, że my dokonujemy sanacji ludzi z tamtego systemu. Dla mnie człowiekiem tamtego systemu, czynnym uczestnikiem Marca ‘81 był obecny europoseł, a wówczas pierwszy sekretarz PZPR (Janusz Zemke znajdujący się na liście Koalicji Europejskiej do PE – przyp. red.). To dla mnie granica w zakresie wartości nie do przekroczenia. Nie mogę występować w koalicji z taką osobą. A drugi czynnik motywujący moje odejście to biologia. A po trzecie: patrzę na was, młodych. Mamy następców – trochę wolnego...
Będzie pan w stanie usiąść na sofie przed telewizorem i przyglądać się różnym wydarzeniom na polskiej scenie politycznej, nie mogąc brać czynnego w nich udziału?
– Masz rację – bardzo bolesna sytuacja. Bo o ile ciało już słabe, to dusza ciągle jest gorąca – w wysokiej temperaturze, nie mylić z gorączką. Boję się tego, że nie będę mógł przekazać doświadczenia. Doświadczenia, które w powołaniu do polityki rośnie w miarę wieku. Są takie zawody jak sędzia, adwokat, pedagog, gdzie dzieje się podobnie. Trudno, żeby człowiek młody był doskonały. Niestety, tej wiedzy nie będę mógł przekazać, bo znowu, tak jak w sprawie bydgoskiej, będzie trzeba powiedzieć „nie!”.