27.04.2018r - Napisał do Lecha Wałęsy na Facebooku i został jego rzecznikiem na Tweeterze. "Wyspałeś się już?". Wydawnictwo : opole wyborcza.
ROMAN ROGALSKI
W tym przypadku była to odpowiedź na patetyczny tekst Jarosława Kaczyńskiego dotyczący stanu wojennego umieszczony 13 grudnia na oficjalnym koncie PiS. Prezydent Wałęsa potrafił w trzech słowach zawrzeć kwintesencję tamtego historycznego wydarzenia i wszyscy sobie przypomnieli, że w momencie ogłaszania stanu wojennego Jarosław Kaczyński smacznie spał.
Dziś ten tweet jest wizytówką konta Lecha Wałęsy.
W tweetowaniu czają się jakieś niebezpieczeństwa?
Na początku naszej współpracy z prezydentem, który przecież bardzo skrzętnie korzysta z Facebooka, mocno go przed nimi przestrzegałem.
Na Facebooku można sobie pozwolić na więcej, bo w każdej chwili tekst można edytować. Na Twitterze to niemożliwe, więc wymaga większej rozwagi i ostrożności. Oczywiście tweet zawsze można skasować, ale w przypadku takich osób jak prezydent Wałęsa nic nie ginie. Jego konto jest bacznie obserwowane, natychmiast pojawiają się screeny. Na to pana prezydenta uczulałem przede wszystkim.
Co w praktyce oznacza funkcja rzecznika Lecha Wałęsy na Twitterze?
Dla mnie przede wszystkim wielką odpowiedzialność. Bardzo długo zastanawiałem się nad tym, zanim złożyłem prezydentowi taką propozycję. Traktowałem to jak przyjęcie do pracy, więc do jego biura wysłałem wiele dokumentów dotyczących mnie i mojej przeszłości. Od kilku lat prowadzę też blog i te materiały również wysłałem.
To, że prezydent Wałęsa rozpoczął ze mną współpracę, traktuje jak wielki honor i jestem z tego bardzo dumny.
ROMAN ROGALSKI
Pewnego dnia po prostu pomyślał pan, że będzie Lechowi Wałęsie pomagał w prowadzeniu konta na Twitterze i wysłał dokumenty?
Najpierw przemyślałem sobie wszystkie za i przeciw. Postanowiłem spróbować, widząc jak wielka jest skala hejtu skierowana przeciwko Lechowi Wałęsie. Ludzie nie doceniają tego, co zrobił dla Polski, a ja w tym wszystkim poczułem się trochę winny – taka odpowiedzialność zbiorowa Polaków. Postanowiłem w dowodzie wdzięczności taką propozycję właśnie złożyć.
I o dziwo została przyjęta...
To nie było takie proste.
Zacznijmy od początku
To musimy się trochę w czasie cofnąć. Napisałem w ubiegłym roku do prezydenta prywatną wiadomość na Facebooku, pytając, czy nie chciałby założyć konta na Twitterze. Czekałem chyba dwa miesiące, ale odpowiedzi nie otrzymałem, więc napisałem po raz kolejny. Po pewnym czasie zobaczyłem, że prezydent założył konto na Twitterze, byłem jednym z tych, którzy jako pierwsi na własnym koncie to ogłosili. Prezydent trochę pisał, ale w pewnym momencie – podejrzewam, że z powodu natłoku obowiązków, a pewnie też z powodu tego ogromnego hejtu – tweetowanie przerwał. Wiedziałem, że Lech Wałęsa na Twitterze musi być obecny, chciałem mu jakoś pomóc, wykorzystać moje trzyletnie doświadczenie. Znalazłem adres e-mailowy do biura prezydenta, napisałem, że chcę pomóc. Tym razem odpowiedź otrzymałem po dwóch tygodniach. Zaproszono mnie do współpracy. Od 27 września ubiegłego roku oficjalnie jestem rzecznikiem Lecha Wałęsy na Twitterze.
Na czym polegają pana obowiązki?
Przede wszystkim zamierzam w imieniu prezydenta walczyć z hejtem na jego koncie. Zrobiłem audyt konta przy pomocy specjalnego narzędzia dla Twittera. Na samym początku usunąłem około 400 fejkowych kont hejterów piszących do prezydenta. Lech Wałęsa nie boi się krytyki, ale tego się po prostu nie dało czytać. To nie była krytyka, tylko obelgi i chamskie obrażanie.
Największym problemem prezydenta jest jednak brak czasu, to niezwykle zajęty człowiek. Przygotowuję więc prezydentowi informacje z całego świata na temat tego, co i kto o nim pisze na Twitterze. Współpracujemy online, więc wrzucam to na prywatne wiadomości, tzw. DM-y. Kiedy i jak prezydent z tego korzysta – nawet nie wiem. Przygotowuję też retweety, czyli najprościej mówiąc: wrzucam na konto te wszystkie tweety, które są warte tego, żeby je umieścić na koncie laureata Pokojowej Nagrody Nobla i pierwszego prezydenta w wolnej Polsce.
Ile to godzin pracy dziennie?
Muszę podkreślić, że wszystko robię w ramach wolontariatu, nie biorę od prezydenta ani grosza. Przez trzy lata prowadzenia swego konta nauczyłem się wielu rzeczy. Nieważna jest dla mnie liczba osób, które mnie obserwują, czyli followersów, ale ich jakość. Obserwuje mnie wielu poważnych polityków i znakomitych dziennikarzy. Mogę się pochwalić takimi followersami jak były rzecznik Białego Domu Anthony Scaramucci czy były premier Włoch Enrico Letta. Obserwuje mnie też wiele prestiżowych portali, jak np. Oko Press, czy też międzynarodowych organizacji, jak Amnesty International, organizacja przestrzegania demokracji Freedom House czy też dziennikarzy – Index Censorship. I to wszystko już miałem zanim zostałem rzecznikiem prezydenta.
Jestem zawodowym kierowcą, jeżdżę po Europie, więc siłą rzeczy w czasie pracy nie mam na to czasu. Materiały dla prezydenta przygotowuję wieczorami, bywa, że zajmuje mi to kilka godzin. Mój czas jest teraz podzielony na cztery rozdziały: rodzina, praca zawodowa, sen, a wszystko, co pozostaje, poświęcam na pracę dla prezydenta.
Nie miał pan nigdy dość?
W ubiegłym roku udało się hakerom na kilka minut przejąć konto prezydenta. Podmieniono wtedy treść jego tekstu, w którym nawiązywał do wizyty śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego na lotnisku w Gdańsku, a zmieniono tak, że nawiązywał do prezydenta Andrzeja Dudy, zrobiła się w każdym razie wielka afera. Wziąłem wtedy odpowiedzialność na siebie, napisałem do prezydenta, że jeżeli stracił zaufanie, to składam dymisję. Prezydent mnie wyśmiał, powiedział, że mam sobie wybić z głowy dymisję, i nadal współpracujemy.
Ale nie brakowało wtedy głosów z zewnątrz, że moją rolę powinien przejąć ktoś inny. Jestem trochę między młotem a kowadłem. Z jednej strony hejtuje mnie prawica, a w swoim obozie odczuwam pewną zawiść – jak to możliwe, że jakiś tam emigrant z Włoch jest rzecznikiem prezydenta Lecha Wałęsy?
Ile razy spotkał się pan z Lechem Wałęsą osobiście?
Raz, tydzień temu. Mieszkam we Włoszech, jak co roku zaplanowaliśmy z żoną urlop w Polsce. Już miesiąc temu napisałem więc do prezydenta, kiedy mogę być w Gdańsku, i poprosiłem o wyznaczenie terminu spotkania. Taki termin wyznaczono. Spotkanie z prezydentem było wielkim przeżyciem. Znam go trochę, bo przecież kontaktujemy się online, w rzeczywistości był dokładnie taki sam – oszczędny w słowach, ale pełen poczucia humoru i bezpośredni. Nie budował żadnego dystansu. Pojechałem z żoną, ale prezydent poprosił też o kilka minut rozmowy w cztery oczy. O czym rozmawialiśmy, oczywiście nie mogę powiedzieć. No może tylko tyle, że o polityce, Twitterze i nadchodzących wyborach samorządowych.
Ale było też luźno, śmiał się ze mnie, że podczas rozmowy gestykuluję już jak prawdziwy Włoch.
Ale nie pierwszy raz widział pan prezydenta na żywo?
Jest w moim życiu pewna ważna data i miejsce: Bydgoszcz, 22 marca 1981 r. Dwa dni wcześniej pobity przez ZOMO i SB został obecny senator Jan Rulewski, to słynne wydarzenia bydgoskie. 22 marca przyjechał Lech Wałęsa, podczas wiecu przemawiał nad Brdą, byłem na nim obecny jako młody członek „Solidarności”, a pracujący wtedy jako realizator dźwięku w Radiu Bydgoszcz. Od tego momentu wiedziałem, że to będzie ważna dla Polski postać, i właściwie od tamtej pory śledzę wszystkie wydarzenia z Lechem Wałęsą związane.
W Opolu ludzie znają pana przede wszystkim jako DJ-a Springa.
Mam trzy pasje: politykę, historię i muzykę. Ta trzecia w pewnym momencie mojego życia odgrywała rolę najważniejszą. Gdy z wilczym biletem wyrzucono mnie z bydgoskiego radia z powodu członkostwa w „Solidarności” i niepodpisania lojalki 184/82, podobnie jak wielu kolegów wyjechałem za granicę. Część kolegów wyjechała do RPA, ja wybrałem Niemcy, ale źle się tam czułem i po kilkunastu miesiącach wróciłem do kraju. Byłem absolwentem technikum elektronicznego, ale w zawodzie pracy nie mogłem znaleźć. Zostałem DJ-em, a właściwie prezenterem muzycznym, bo tak to się wtedy nazywało. Musiałem nawet zdać egzamin przeprowadzany przez Ministerstwo Kultury i Sztuki. W sumie za konsolą spędziłem około 20 lat. Tak też trafiłem na Opolszczyznę, zaprosił mnie Tomek Koppens, ówczesny mistrz Polski DJ-ów. Grałem najpierw w klubie Miami, potem na dłużej były Skippens i Highlander, gościłem tam wielu znanych DJ-ów. Miałem przyjemność grać między innymi z dzisiejszą gwiazdą, DJ-em Adamusem. Sporo grałem też w klubach w całej Polsce. Bywałem za granicą.
Słynął pan z tego, że grał tylko na winylach.
To w pewnym sensie była zasada, że klienta się nie oszukuje. Zawsze byłem zwolennikiem transparentności, dziś dokładnie tak samo jest z kontem pana prezydenta. Już pierwszego dnia oficjalnie się przedstawiłem, poinformowałem, że reprezentuję pana prezydenta i zamierzam walczyć z hejtem.
Dlaczego wyprowadził się pan do Włoch?
Na Opolszczyźnie spędziłem kilkanaście lat, to ważny etap w moim życiu: i ze względów zawodowych, i osobistych. W pewnym momencie zbieg wielu okoliczności sprawił, że postanowiłem wyjechać. Jednym z głównych powodów była polityczna sytuacja w kraju. Uznałem, że mam dość rządów braci Kaczyńskich i trzeba znaleźć nowe miejsce do życia. Jako kierowca ze zdobyciem pracy nie miałem kłopotów, we Włoszech też poznałem moją obecną żonę. Wtedy zapadła decyzja, że zostaję we Włoszech na stałe, choć oczywiście nie czuję się Włochem. Ale lubię ten kraj. Tu się żyje na luzie, nie ma zadęcia. Bardzo mi się podoba brak religijnego ciśnienia, choć to przecież kraj niezwykle ważny dla katolików. Ale na co dzień bez zgrzytów funkcjonują tutaj ze sobą ludzie przeróżnych wyznań.
Nie wróci pan do Polski?
Pracuję we włoskiej firmie, mam włoskie dokumenty, ale od decyzji, by ubiegać się o obywatelstwo, jesteśmy jeszcze daleko. Sytuacja polityczna jest także tutaj złożona, do głosu dochodzą populiści, nie brakuje klimatów antyeuropejskich. Ale to nie ma takiego wpływy na życie ludzi jak w Polsce. Nie wiem, czy przyjmę kiedyś włoskie obywatelstwo, ale od decyzji, by na stałe wrócić do Polski, chyba jesteśmy jeszcze dalej. Dziś trudno mi znieść ten podział między Polakami, do którego doszło w ostatnich latach.
Na co dzień z krajem jestem tylko w kontakcie online, ale mimo wszystko jestem bardzo blisko. Śledzę wszystkie wydarzenia, a dzięki współpracy z prezydentem w pewien sposób mogę też w nich uczestniczyć. To dla mnie bardzo ważne.
Kiedy czuł się pan bardziej spełniony – jako DJ czy jako rzecznik prezydenta?
Muzyka dawała mi i daje nadal ogromną satysfakcję, słucham nurtu klubowego, głównie wszystkich odmian muzyki house. Nie stronię od słuchania brzmień mocno elektronicznych. Moją ulubioną formacją ciągle jest Faithless.
Ale dziś czuję, że robię coś, co niesie ze sobą ogromny ciężar odpowiedzialności za to, jak wygląda konto jednego z założycieli „Solidarności”. Tym samym jestem odpowiedzialny za wizerunek Lecha Wałęsy. Gdy grałem, ludzie przychodzili do klubu muzycznego, żeby oderwać się od swoich problemów, zrelaksować i odpocząć. Pomocy w tym oczekiwali ode mnie.
Ale paradoksalnie widzę tu wspólny mianownik. Jako DJ miałem bezpośredni kontakt z ludźmi, często trudny, gdy pojawiali się podchmieleni bywalcy klubów reagujący w dość niewybredny sposób. Nauczyłem się wtedy radzić sobie także z agresją. Ta psychologia teraz mi pomaga. Wiele reakcji jestem w stanie przewidzieć do przodu, mam grubą skórę. A to na Twitterze bardzo się przydaje.
Zajmie się pan kiedyś polityką zawodowo?
Jestem zadowolony ze swojego życia, mam rodzinę, dobrą pracę, o bezpośrednim zaangażowaniu w politykę nie myślę. Ale oczywiście chcę pomagać, tak jak teraz panu prezydentowi. Jednak takie zaangażowanie online w politykę wystarcza mi w zupełności.
Artykuł przygotował Pan Mariusz Lodziński. Wydawnictwo : opole wyborcza.
27.04.2018r.
Wszystkie informacje zaciągnięte z IMM.