30.01.2019-Sprawa Piskorskiego- Wydawnictwo:Sputnik Polska
Dziś, w powstałej z kolan przed Europą, intymnie zbliżonej z Ameryką, mlekiem i miodem płynącej Polsce pisowskiej, lęk władzy przed Mateuszem Piskorskim wydaje się zupełnie niezrozumiały.
Generalnie nie znoszę porównywania PiSu do Polski Ludowej. 9 razy na 10 jest to nieuzasadniony komplement pod adresem obecnej władzy. Tym niemniej czasem takie porównania nasuwają się z natręctwem agenta ubezpieczeniowego.
Po stanie wojennym, w 1984 roku, kiedy w więzieniu pozostało już tylko 11 kluczowych działaczy „Solidarności", episkopat zawarł z władzami Polski Ludowej porozumienie, które jeden z siedzących liderów związku, Jan Rulewski, określił mianem „sojuszu pałki z pastorałem". Władze zobowiązywały się wypuścić całą jedenastkę — podejrzewaną przecież o chęć obalenia ustroju siłą — pod warunkiem, że Kościół zagwarantuje rządowi, że wypuszczeni opozycjoniści przez 2,5 roku nie będą podejmować działalności antypaństwowej. Lojalki z taką deklaracją 11 działaczy „S" miało złożyć na ręce prymasa Glempa — do czego skądinąd nie doszło, bo osadzeni się nie zgodzili. Ale nie to jest ważne.
Ważne jest to, jak bardzo zdesperowane musi być państwo, które jest gotowe wypuszczać więźniów politycznych, pod warunkiem, że obiecają nie prowadzić politycznej działalności. W 1984 roku tę desperację można było zrozumieć — sytuacja wewnętrzna i międzynarodowa była rzeczywiście skrajnie trudna. Ale dziś, w powstałej z kolan przez Europą, intymnie zbliżonej z Ameryką, mlekiem i miodem płynącej Polsce pisowskiej, lęk władzy przed Mateuszem Piskorskim wydaje się zupełnie niezrozumiały.
Dlatego serdecznie wspieram decyzję Sądu Apelacyjnego, który uchylił zasądzony przez sąd niższej instancji zakaz występów publicznych będący warunkiem wypuszczenia Piskorskiego z aresztu, w którym przesiedział 32 miesiące. Sąd apelacyjny stwierdził, że zakneblowanie Piskorskiego „nie jest konieczne dla zabezpieczenia prawidłowego toku postępowania", a nadto „zbyt głęboko ingeruje w wolności i prawa polityczne, które pozostają pod ochroną ustawy zasadniczej". Brawo sąd!
Trochę gorzej można ocenić decyzję tego samego sądu o podniesieniu kaucji z 300 do 500 tysięcy złotych.
Tłumacząc tę decyzję, sąd przypomniał, iż zgodnie z Art. 266. § 2 kpk. wysokość kaucji należy określić mając na względzie „sytuację materialną oskarżonego" oraz „charakter popełnionego czynu" i kpk nie stanowi, który punkt jest ważniejszym — a zdaniem sądu w danej sprawie ważniejszy jest ten drugi.
Odkładając zatem na chwilę pytanie: skąd bezrobotny były poseł, od 2,5 roku siedzący w pierdlu, ma wziąć pół miliona złotych — zastanówmy się nad „charakterem popełnionego czynu".
Jaki czyn zarzuca prokuratura Piskorskiemu?
Otóż „prowadząc zakrojoną na szeroką skalę działalność oraz wykorzystując swoją pozycję społeczną, zawodową i polityczną oraz kontakty wśród polityków i dziennikarzy krajowych i zagranicznych, oddziaływał na grupy społeczne w Polsce i za granicą"; „w Polsce i za granicą promował cele polityczne Federacji Rosyjskiej"; „próbował kształtować opinię publiczną, prowokując antyukraińskie nastawienie Polaków i antypolskie nastawienie Ukraińców"; „dążył do pogłębiania podziałów między Polakami i Ukraińcami i między Polską i Ukrainą"; „działania te realizował w powiązaniu z rosyjskimi służbami wywiadowczymi, osiągając z tego tytułu pokaźne korzyści majątkowe".
Kłopot, który dostrzegł nawet sąd I instancji — ten sam, który pozwolił prokuraturze zakneblować Piskorskiego — jest taki, że żaden z powyższych czynów nie jest przestępstwem.
Sąd ujął to w dość delikatny sposób: „Zarzucany oskarżonemu sposób działania wymyka się standardom napotykanym w orzecznictwie" — odnotowała sędzia — przedmiot postępowania jest „szczególny, odosobniony wręcz w praktyce orzeczniczej".
Jako żywo: standardy napotykane w orzecznictwie — póki co, w każdym razie — nie obejmują sądzenia obywateli za realizowanie wprost swobód gwarantowanych w konstytucji.
„Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji" — stanowi art. 54 § 1. konstytucji.
Konstytucja nie mówi: „z wyjątkiem poglądów prorosyjskich". Ani „pod warunkiem, że są to poglądy zgodne z polityką zagraniczną i historyczną rządu RP". Ani nawet — o zgrozo — nie ma zapisu, iż „szczegółową listę poglądów, wyłączonych z wolności wyrażania określa ustawa" — co byłoby znakomitym rozwiązaniem. W 24 godziny przyjęłoby się ustawę, dajmy na to o „ochronie bezpieczeństwa publicznego i przeciwdziałaniu praniu mózgów przez ośrodki dywersji ideologicznej", w której wymieniłoby się enumeratywnie, jakie poglądy są w Polsce zabronione.
Dla większego bezpieczeństwa — bo wróg wszak nie śpi i ciągle wymyśla jakieś nowe poglądy, które mogą zatruć zdrową duszę narodu, całkiem jak twórcy dopalaczy — można by podejść do rzeczy z drugiej strony i stworzyć katalog zamknięty poglądów dozwolonych, uzupełniając to zapisem, że wszystkie inne są karalne.
Póki co wszakże, taki porządek prawny jest wciąż jeszcze pieśnią przyszłości — toteż z niecierpliwością czekam, jak prokuratura uzasadni wsadzenie Piskorskiego za mówienie, że w interesie Polski są dobre stosunki z Rosją i wcale nie mamy za co kochać Ukrainy.
Zapewne wszakże tego nie usłyszę, albowiem prokuratura dysponuje bronią potężniejszą od pióra i od miecza na raz — i jest to tajemnica państwa. Podobnie jak w przypadku wyrzucenia z Polski redaktora Leonida Swiridowa, władza nie musi się nikomu tłumaczyć z tego, za co wsadza i wydala — wystarczy, że powie, że wie, ale nie powie.
Jaruzelski z Kiszczakiem nie mieli tak dobrze.
„Władzom zależało na zachowaniu pozorów praworządności" — mówił prof. Andrzej Friszke, tłumacząc problem ze skazaniem opozycjonistów w 1984 roku. — „Choć rzeczywiście dysponowały całym aparatem przemocy, zdawały sobie sprawę, że jeśli skazanie przywódców opozycji ma zostać odebrane przez społeczeństwo nie jako akt zemsty, ale sprawiedliwości, to w sądzie trzeba przedstawić w miarę wiarygodne dowody. W gazetach i telewizji można było liderów opozycji obwinić o spisek, zamach i całe zło świata, ale przed sądem należało te zarzuty przynajmniej uprawdopodobnić, więc prokuratura musiała się przyłożyć".
Teraz ten głupi problem został rozwiązany. Widzicie, że wolna Polska jest lepsza?
A odkładając żarty na bok: jest w tym myśleniu coś nieopisanie protekcjonalnego.
W jaki sposób Piskorski mógł „oddziaływać na grupy społeczne w Polsce i za granicą"? Słowem.
Nie dysponował żadną władzą, ani pieniędzmi, wystarczającymi do przekupienia „grupy społecznej"; mógł jedynie mówić, pisać, wydawać książki.
Podstawą demokracji jest poszanowanie dla decyzji podejmowanych przez świadomego, poinformowanego, myślącego suwerena.
Tymczasem rządząca prawica — zarówno obecna jak i poprzednia — uważa suwerena za gówniarza, którego trzeba chronić przed niebezpiecznymi wpływami, bo jeszcze się nam wypaczy.
Zamkniemy Mateusza Piskorskiego, wyrzucimy Leonida Swiridowa, nie dopuścimy do rejestracji partii, zlikwidujemy rozgłośnię radiową — wszystko, żeby głupi suweren nie natknął się na myśli, które mogą być dla niego niebezpieczne.
Wyborcy to nie dzieci, Panowie i Panie z prawicy. A w każdym razie, nie Wasze.
Agnieszka Wołk-Łaniewska, publicystka polska, Warszawa
Poglądy autorki mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
Artykuł przygotował : Ludwik Stomma. Wydawnictwo : Gazeta Polityka
23.01.2019
Wszystkie informacje zaciągnięte z IMM.