Co zrobić gdy się nic nie da zrobić?! (w zasiłkach)
To znamienne, iż w DGP pojawił się głos troski o kondycję demograficzną Polski, a jednocześnie w Gazecie Wyborczej głos o emeryturach, który jakby skwitował skutki kryzysu demograficznego prognozując, uwiąd systemu emerytalnego pod koniec 2030 r. i związaną z tym katastrofę budżetową (100 mld zł ). Wydawałoby się, że te dwa głosy powinna spajać klamra wczorajszych i dzisiejszych budżetów. Niestety, przypomina ona raczej pasiak łowicki, który szyje się z tego co się ma, ale nie tak jak powinien wyglądać. A ponieważ w budżetach przyszłość jest zaledwie propagandą wobec tego mamy takie propozycje jak propozycja minister Jolanty, czyli marzenia.
Ale czy da się coś zrobić, jeśli nic nie można zrobić?! Bliżej, czy się da usunąć z budżetów toksyny falowania pokoleniowego i to w warunkach kryzysu lub recesji?
Więcej, czy zasiłki rodzinne muszą omijać miliony dzieci, żyjących w ubóstwie bądź na jego pograniczu?
Twierdzę, że się da! Dałem temu próbkę, zgłaszając propozycję konwersji podatkowej ulgi rodzinnej, ujętą w ramy projektu zmiany ustawy o podatku od osób fizycznych. Innymi słowy propozycję przeniesienia środków finansowych z „rozpasanej” ulgi rodzinnej na wsparcie zasiłków rodzinnych dla potrzebujących Już w lipcu gdy min. J. V. Rostowski szukał łatek do swego budżetowego pasiaka proponowałem, aby odchudzić ulgi rodzinne (obecnie przeciętnie ok. 100 zł miesięcznie na dziecko, jeśli jest z czego odpisać) o tę część, która nie znajduje uzasadnienia w polityce społecznej czyli premiowania podatników o dochodach miesięcznych w rodzinie powyżej 6,5 tys. zł. Tą drogą uzyskiwałem kwotę 1,5 mld zł na podniesienie progu dochodowego do poziomu 712 zł na członka rodziny, przy zachowaniu podwyżki zasiłków do poziomu miedzy 72 a 98 zł w zależności od wieku. Dla tych, których dochody na osobę w rodzinie byłyby nieco większe, a więc wynosiły ok. 1000 zł dochodu netto na osobę, np. u młodych rodzin z niskimi placami lub na poły bezrobotnych proponowałem wypłatę zasiłków połówkowych. W wyniku tej skąpej operacji znalazłyby się również środki - o co zabiega minister Jolanta Fedak, zresztą zgodnie z konstytucją - dla rodzin z co najmniej trojgiem dzieci. Każde z nich otrzymywałoby dodatek 100 złotowy. W ten oto sposób znalazło się rozwiązanie dla tych dzieci z biednych rodzin, dodatkowo „prześladowanych” przez system podatkowy, które kolejne budżety wypłukują z ich praw do egzystencji i rozwoju. Dodajmy, że dzieje się tak od lat, w tym w warunkach, jakby nie było wzrostu gospodarczego. W ciągu ostatnich lat uzbierała się ich niemała liczba. Z list siermiężnego zasiłku rodzinnego „skreślono” ok. 1,7 mln dzieci. A budżet w ten sposób „zarabiał” od 300 do 800 mln średniorocznie. W tym roku podobnie. Oczywiście polemiści podkreślą, że płace w tym czasie przyrastały wszystkim i to znacznie, że rosła pomoc na dożywianie, wypłacano tzw. becikowe i stypendia oraz dopłaty dla rolników, czy korzystano z żywnościowych darów europejskich. Pomoc rosła, by na naszych oczach gasnąć. A to woła o stabilną politykę wobec rodzin, gdyż na ich poziomie podstawowym kryterium decyzji o narodzinach potomka jest stabilność dochodowa w skali wielu lat. Również w zasiłkach.
Dobrze, że we wzmiankowanym wyżej artykule posłużono się „wycieczką” do Eurolandu wykazując siłę zasiłków rodzinnych w takich krajach jak RFN, Szwecja czy Anglia (czterokrotnie wyższe niż w Polsce). Należy też dodać, że równocześnie w wielu z nich zwiększono urlopy macierzyńsko-wychowawcze, stypendia i pożyczki dla studentów (80% studiujących wspieranych jest przez podatnika). W krajach tych oferuje się także pokaźną pomoc w uzyskaniu mieszkań przez rodziny posiadające dzieci. W Czechach premiuje się kobiety, które wychowywały dzieci wcześniejszą emeryturą. Potrzebna jest też wycieczka do tyłu i to w Polsce. Wycieczka o lat osiemdziesiątych. To wtedy właśnie pod uderzeniem Solidarności pojawiło się rzeczywiste wsparcie dla rodzin. Podwyższone zasiłki rodzinne z perspektywą do 6% przeciętnej płacy (w III Rzeczpospolitej nigdy nie przekroczyły 1%) oraz płatne 3 letnie urlopy wychowawcze. O bezrobociu nikt wówczas nie myślał. To wywołało wyż demograficzny, który dziś przejadamy lub eksportujemy za „darmochę”, czyli kosztem budżetu do bogatego Eurolandu. Bynajmniej nie wpadam w zdradliwą pułapkę marzeń , chcę jedynie wykazać ,że niezbędny jest wręcz zamach na dotychczasową politykę prorodzinną państwa po to, by wreszcie stała się skuteczna. Po to, by budżety domowe nie przypominały budżetu państwowego, gdyż tych pierwszych nie sfinansują żadne obligacje, a wiara, iż od tego da się uciec jest próżna. Kiedyś Niemcy wybierali: albo mercedes albo dziecko. Dziś zostały im mercedesy i ...
problemy z gastarbeiterami. Gorzej, przestali tworzyć. Jedynie odtwarzają. Nie mam złudzeń. Jak tak dalej pójdzie mercedesy w naszym kraju będą. Te porzucone przez Niemców. Ba, Chińczycy zbudują nam kawałki autostrady, ale kto będzie po nich jeździł?
Jan Rulewski - senator
Bydgoszcz, 10 grudnia 2009 r.